Bohaterski Lotnik

Miasto ma to do siebie, że rozrastając się "pożera" okoliczne wsie i kolonie. Powstają nowe budynki, magazyny, osiedla, a stare folwarki i siedliska znikają w gąszczu jednakowych domków jednorodzinnych lub kompleksów biur. Wiele kotów zostaje porzuconych przez wyprowadzających się ludzi. Starają się jakoś przeżyć, dostosowują się do nowej rzeczywistości - lub giną. Jednym z takich miejsc jest okolica Gdańskiego Portu Lotniczego.

Lotnik tuż przed adopcją
Cz. I

Po jednej stronie dominują potężne struktury lotniska, rozległe parkingi i nowoczesne biurowce. Po drugiej stronie, przez szutrową uliczkę, znajdują się opuszczone, rozpadające się budynki.

W jednym z takich budynków można spotkać koty. Dla nich to swoisty raj - część domu to wpół zburzona rudera, porośnięta krzakami i pnączami, idealna kryjówka przed drapieżnikami. W innej części mieszkańcy rzucą czasami resztki obiadu do miski - może być nawet makaron z sosem albo rozgotowany ryż.

Naprzeciwko znajdują się parkingi, należące do lotniska i kompleksu biurowego. Sprzątacz codziennie dokarmia koty i obsługa parkingu również coś dorzuca.

Dla mnie ta historia rozpoczęła się od telefonu od Weroniki.


 - Maciek, jestem na parkingu lotniska, jest tu mały kotek, jest całkiem sam, nie mogę go tu zostawić bo wpadnie pod koła.

 - Ile masz czasu?

 - Muszę biec już teraz, jestem spóźniona...

 - Muszę pomyśleć. Oddzwonię za chwilę - sprawdź, czy na pewno jest sam.


Gorączkowo próbowałem znaleźć sposób na zabezpieczenie kociaka. Droga na lotnisko zajmowała przynajmniej pół godziny, a może go już nie być do tego czasu. Pisałem na czacie. Może jest ktoś w pobliżu? A może komuś go podrzucić na miejscu zanim nie dojadę?


 - Tam są taksówki? Zawsze stoją. Zapytaj taksówkarza, czy go do mnie nie przywiezie .

 - Ok, już jedzie. Ja lecę. Napisz, czy dojechał!

Weronika ryzykując spóźnienie na samolot, pobiegła do najbliższej taksówki i "wysłała" nietypową przesyłkę prosto do mojej kociarni. Mały kocurek dotarł cały, choć nieco przestraszony i z objawami kociego kataru.

Historia mogłaby się zakończyć w tym momencie - jednak doświadczeni wolontariusze wiedzą, że koty nie pojawiają się znikąd.

Cz. II

Rozpoczęła się akcja poszukiwawcza. Codziennie jeździłem na lotnisko, pytając obsługę parkingu o koty. Zbierałem informacje od jednego pracownika do drugiego, łącząc fakty. Przeszukiwałem okolicę, wsłuchiwałem się, przemierzałem parkingi i chaszcze. Codziennie po kilka godzin chodziłem po okolicy. Szef obsługi parkingu wiedział, że jeden z pracowników dokarmia koty, ale niestety był w pracy dopiero następnego dnia. Musiałem wrócić po informacje.

Następnego dnia dowiedziałem się, że w jednym ze składzików na parkingu okociła się pewna kotka, a jednym z jej małych był właśnie ten znaleziony kocurek. Już od pierwszych dni wyróżniał się od reszty - lubił kontakt z ludźmi. Podczas karmienia zawsze odważnie podchodził i zaczepiał karmicieli.

Jednak składzik był zamknięty, a pracownik z kluczem miał być dopiero następnego dnia. Kiedy z koleżanką wróciliśmy z kluczem, klatką łapką i podbierakiem - budka okazała się pusta - kotka wyprowadziła młode. Wróciliśmy do punktu wyjścia.

Innego dnia natrafiliśmy na pięknego czerwonego lisa, który mógł szukać tego samego co my - spotkaliśmy go 20 metrów od składziku w którym okociła się kotka.

Ludzie z biur mówili, że sprzątacz coś wie, ale pracuje tylko w godzinach porannych, a zmianę rozpoczyna o 6:00 - musiałem zatem wrócić kolejnego dnia. Rozmowa z nim nakierowała mnie na stary, częściowo zrujnowany dom.

Mieszkańcy potwierdzili - w zrujnowanej części pojawiła się kotka z maluchami. Z jakiegoś powodu mały kocurek trafił na drugi koniec parkingu, w przeciwnym kierunku do reszty rodziny. Podczas gdy jego rodzeństwo zostało przeniesione do domu, po drugiej stronie drogi, on błąkał się między autami.

Za zgodą mieszkańców podjęliśmy próbę złapania rodzinki. Udało się za drugim razem, dokładnie tydzień od rozpoczęcia poszukiwań. Koty schowały się w zasypanym śmieciami kanale, złapaliśmy je na podbierak.

Niestety, nie zgadzały się liczby - brakowało jednego z rodzeństwa. Przeszukaliśmy całą okolicę, wyrzuciliśmy wszystkie opony i śmieci z kanału, żeby sprawdzić, czy gdzieś się nie chowa. Zostawiliśmy kamerę nagrywającą ruch, wracałem w to miejsce kolejne pięć dni - niestety nikt nie widział kotka. Byliśmy za późno.

 Być może lis znalazł go przed nami.

Matka była w opłakanym stanie. Ogromnie wychudzona, chora, zarobaczona kilkoma rodzajami pasożytów. Nigdy wcześniej nie widziałem takiej ilości robaków wychodzących z kota. Była tak głodna i wychudzona, że będąc przed kastracją i pobraniem krwi gdy musiała pościć, zjadała własne odchody…

Nazwaliśmy ją Amber - rozpoznała kocurka od razu, a ten, jak gdyby nigdy nic, podszedł do jej brzucha i zaczął pić jej mleko. Dzielny malec, który doprowadził do uratowania swojej rodziny dostał na imię Lotnik.

Lotnik został adoptowany przez Marzenę i Weronikę - tę samą która znalazła go na parkingu. Teraz jest kochającym kotem, wspaniale opiekującym się innymi małymi gośćmi, trafiającymi do ich domu tymczasowego. Wszyscy, którzy znają Lotnika zwracają uwagę na jego opiekuńczość wobec pozostałych kociaków.

Rodzeństwo Lotnika - dwie urocze dziewczynki też znalazły domy. Amber dalej czeka - znajduje się w domu tymczasowym pod opieką fundacji Koty spod Bloku - tutaj możesz znaleźć jej stronę.

Reszta kotów z tego miejsca zniknęła. Wszystkie, które widzieliśmy, były chore, z matowym i poplamionym futrem. Pozostali mieszkańcy wyprowadzili się. Kiedy wróciłem tam kilka tygodni później, zastałem jedynie sarny.